Cierpliwości, niewiasto, cierpliwości.


Pojęcia zielonego nie mam, co takiego wydarzyło się w ciągu ostatniego pół roku, co spowodowało, że zrodziła się we mnie tak ogromna potrzeba... No właśnie. Czego? Robienia? Tego, żeby coś się działo? Zbierania nowych doświadczeń? 

Gdzie się tak spieszę? Do czego i po co? A może nadrabiam? A może szukam czegoś? Tylko czego? 

A chuj z tym. Kogo to obchodzi. 

Grunt, żeby działać i iść do przodu. 

ZdenerwowanaDziewczyna
https://bit.ly/3sdDMMA
A ostatnio, tak właściwie, to częściej stoję niż idę. Po części winię za to niewyczerpane pokłady prokrastynacji, po części umiarkowanie sprzyjające okoliczności zewnętrzne. I nie. Nie użyję tego strasznego, obrzydliwego słowa na "C", które ostatnimi czasy zerka na mnie z komputera, telewizora, telefonu i lodówki (a przynajmniej pośrednio). 

A po części to, że ostatnio nie dzieje się ze mną za dobrze. Nie czuję się najlepiej i nie do końca potrafię to ogarnąć. Wbijam się w trybiki, narzucam sobie rytm i pewną regularność. Zmuszam się do działań, na które nie szczególnie mam ochotę tylko dlatego, że czuję, że powinnam. 

Klimatycznie... Klimatycznie, z kolei, jestem na etapie "masz co chciałeś, guzik możesz, będę robić dokładnie to, na co mam ochotę i to wtedy kiedy tę ochotę mam!". I tej wersji się, z sukcesami, trzymam od prawie dwóch tygodni. 

Nie powiem, żeby mi było z tym jakoś porażająco dobrze. Chodzę wkurwiona i negatywnie nabuzowana. Niestety, realia są jakie są i trzeba zaczekać. Tylko nie wiem tak do końca na co. 

Eh... Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Już nie.

Grunt to...

Nic.