Kraina smoków i psiogłowów.

Pisanie zaczyna się od dwóch sytuacji: albo "osoba pisząca" chce się pochwalić, wylać z siebie całe szczęście i entuzjazm, które kotłując się nie są w stanie znaleźć ujścia; albo... Albo ma ogromną potrzebę pożalić się. Ponarzekać. Spuścić z kręgosłupa całą złość, żal, pretensje, strach i frustracje gromadzące się pod wieczkiem wystarczająco długo. 

Ewentualnie ktoś po prostu potrzebuje zapisać listę zakupów, numer do dentysty lub inną ciekawą koncepcję, która właśnie przedarła mu między lewym uchem a prawym. Choć wspominam o tym wyłącznie dla pokrycia alternatywnych powodów, bo to nie o tego typu zapiski tutaj chodzi. 

Czemu ja zaczęłam pisać? Czemu kolejny raz? Czemu w nowym miejscu? 

Bo lubię. Bo to pomaga. Bo to kolejna historia. Bo... 

Cóż. Bo chcę. 

A o czym? 

O mnie! Du-uh! 

Strach i zdenerwowanie to uczucia, u podstawy których leżeć może bardzo wiele, bardzo skrajnych powodów. Czy boję się, bo czuję, że podejmuję ryzyko? Czy może dlatego, że zerkając przez ramie na ryzyko, mogę zupełnie spokojnie machnąć ręką i stwierdzić że "po ptokach" to było już chwilę temu?

A może boje się, bo wiem, że cokolwiek by się nie wydarzyło w najbliższym czasie, może mieć swoje poważne konsekwencje. Mogę odcierpieć "swoje", wypłakać swój przydział i wykrzyczeć swoje godziny. 

Chcę? 

Warto? 

Kurwa. 

Przyjmijmy, że w krainie smoków, oprócz tego, że najwyraźniej nie ma żadnych ludzi, nie ma również ziejących ogniem poczwar, a wszystkie trolle i psiogłowy pochowały się i wyłonią swoje paskudne łby dopiero, kiedy teren będzie czysty. To jest dobre założenie. I jego będę się trzymać. 

Czy ja się zawsze muszę wpakować w jakąś kupę? Zawsze? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Już nie.

Grunt to...

Nic.