Może kiedyś. Ale jeszcze nie dziś.

Usłyszałam ostatnio szalenie łechcący i miły komplement na temat tego jak to jest być ze mną w związku. I nie był to pierwszy raz, kiedy usłyszałam coś w zbliżonym tonie. Można zatem wysnuć, może nieco daleko idący wniosek, że da się ze mną względnie normalnie funkcjonować. 

To czemu zawsze, ale to zawsze, muszę odjebać jakąś mañanę? 

Tak właściwie, to nie "jakąś". Tak właściwie, to bardzo konkretną. Tak właściwie, to zawszę tę samą. I tak właściwie, to zawsze z tego samego powodu... 

Nie potrafię sama sobie być kapitanem i sterem. No nie potrafię! Kiedy tylko zorientuję się, że druga strona ma w głębokim poważaniu, że moja skromna osoba dokonuje czynów karygodnych i nieprawych, to i ja przyjmuję postawę "mam w rzyci". 

https://cutt.ly/Gvpe7Nj
Ba! Żebym jeszcze pozostała przy "mam w rzyci", to pół biedy! Nie, kurwa, ja muszę przegiąć po całości i zrobić absolutnie WSZYSTKO na przekór. Nie uchowa się nic, co da się wykonać "odwrotnie".  Z jednym wyjątkiem. Na orgazm bez pozwolenia żadna ilość wkurwu nie pomaga. Fizycznie się po prostu nie da. Niestety. 

Tak czy inaczej, nadal pozostaje pytanie - po kiego grzyba? Po jaką cholerę fundować sobie i Panu takie przedstawienie (choć nie robię tego ostentacyjnie, to ciężko nazwać to inaczej)? 

Dobre pytanie. Być może po to, by zwrócić na siebie uwagę. No bo skoro nie ma reakcji przy zwyczajnym nieposłuszeństwie, i bez sensu się gryzłam po kostkach z poczucia winy, to trzeba odjebać coś dużego, żeby uzyskać reakcję. A być może po to, żeby naocznie i dogłębnie sobie przypomnieć, że zostałam olana. 

No właśnie... Bo tak to właśnie odbieram; jako najgorszy możliwy sposób na powiedzenie mi "mam Ciebie i Twoje posłuszeństwo w dupie". Odbieram to w ten sposób nawet wtedy, kiedy na poziomie świadomości WIEM, że ma to tyle wspólnego z olewaniem, co papier ścierny z pluszowym misiem. 

Nie ulegam, bo postanowiłam, że będę ulegać... Nie ulegam, bo "tak"... Ulegam, bo istnieje i aktywnie działa przeciwwaga dla mojej uległości. Dominacja. Kiedy tej dominacji brak, pod wieczkiem zaczyna się gotować, wytwarza się co raz większe ciśnienie, i nie ma chuja we wsi, musi jebnąć. No po prostu musi. 

Kuźwa. Ta dominacja się w końcu znajdzie w niebezpiecznej odległości od mojej skromnej osoby. A wtedy moja skromna osoba będzie biedna. 

Tym, jednak, pomartwię się jutro. Niech żyje dziś! 

Być może kiedyś z tego wyrosnę. Po prostu dziś jeszcze nie jest ten dzień. 

Komentarze

  1. Może Ty po prostu jesteś "brat"?:)) A serio to rozumiem, bo robię czasem bardzo podobnie. Np. ostatnio zapytałam Pana "a czemu mi Pan ostatnio zawsze mówi, że mogę?" (a chodziło o to jedzenie słodyczy) :D No to już nie mogę... i po co to było? ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O konsekwencji w klimacie słów kilka

Królowa szukania dziury w całym.